"Nic tak mi się w życiu nie udało jak przyjaciele"

Agnieszka Pasieka ukończyła studia magisterskie w IS UJ w 2007 r. Pracę doktorską w dziedzinie antropologii społecznej obroniła w 2012 r. (Uniwersytet im. Marcina Lutra w Halle). Stypendystka Instytutu Maksa Plancka w Halle i Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu. W latach 2012–2015 adiunkt w Instytucie Slawistyki PAN, w ramach stażu podoktorskiego Narodowego Centrum Nauki. Autorka wielu publikacji na temat antropologii religii, wielokulturowości, etniczności i nacjonalizmu. W marcu 2015 r. ukaże się jej książka "Hierarchy and Pluralism: Living Religious Difference in Catholic Poland".

Studia w Instytucie Socjologii UJ kończyłaś w 2007 roku? Jak wtedy widziałaś swoją przyszłość?

Studia skończyłam w lipcu 2007 roku. Choć może wydać się to dziwne, nie bardzo pamiętam, czy miałam w ogóle jakieś inne plany niż studia doktoranckie. Większość moich przyjaciół ze studiów obroniła świetne prace magisterskie i wielu z nas myślało o dalszych studiach. W tamtym okresie bardzo interesowałam się mafią włoską – pisałam o niej zresztą magisterkę – i wyobrażałam sobie siebie samą jako wielką badaczkę, która zrobi rewolucyjne badania na temat roli mafii w społeczności lokalnej we Włoszech. Było to oczywiście bardzo naiwne i – dziś wiem – niewykonalne. Jednak to właśnie fakt, iż bardzo chciałam być antropolożką i badaczką terenową z prawdziwego zdarzenia, sprawił, że poszłam na studia doktoranckie, tak więc, choć nigdy nie pojechałam na badania na południe Włoch, bardzo dużo tamtej pasji zawdzięczam.

Jak to się stało, że znalazłaś się w Halle w Max Planck Institute for Social Anthropology?

O możliwości odbycia studiów doktoranckich w ramach projektu realizowanego w MPIfSA dowiedziałam się od dr Kingi Sekerdej, którą poznałam podczas obozu badawczego w trakcie studiów w IS. Tematem obozu był nowopowstały i wzbudzający wiele kontrowersji kompleks pielgrzymkowy w Licheniu. Uczestnictwo w obozie, który był znakomicie przygotowany i zorganizowany przez dr Sekerdej, było dla mnie bardzo ważnym doświadczeniem i sprawiło, że zaczęłam się interesować religią. Kolejnym ważnym krokiem było uczestnictwo w zajęciach dr Katarzyny Zielińskiej, za sprawą których zaczęłam jeszcze bardziej interesować się fenomenem religii, w szczególności zaś problematyką sekularyzacji, pluralizmu religijnego oraz splotu narodowo-religijnych tożsamości. Wszystko to sprawiło, iż postanowiłam wziąć udział w konkursie o stypendium doktoranckie w Instytucie Maksa Plancka i w ten sposób stałam się członkinią czteroosobowego zespołu badawczego, realizującego projekt napisany przez dr Sekerdej oraz dr Ingo Schroedera. Celem projektu było przyjrzenie się sytuacji pluralizmu religijnego w kontekście pozycji Kościoła Katolickiego w Polsce i na Litwie. Moje studia doktoranckie trwały w sumie trzy i pół roku, z czego prawie trzynaście miesięcy spędziłam prowadząc badania terenowe w wieloreligijnej gminie na południu Polski. Zwieńczeniem tych badań był obroniony w kwietniu 2012 roku doktorat. Pod koniec mojego pobytu w Halle i po zakończonym stypendium pracowałam także jako koordynatorka jednego z projektów badawczych i organizatorka konferencji w Instytucie.

Czym różnią się studia w ośrodku, takim jak MPIfSA, od studiów doktoranckich w Polsce?

MPIfSA jest ośrodkiem szczególnym i studiowanie w nim nie tylko nie przypomina studiów doktoranckich w Polsce, ale nawet w sąsiednim Berlinie. Doktoranci mają znakomite warunki (własne miejsce pracy, znakomicie wyposażoną bibliotekę, liczne seminaria, w trakcie których mogą prezentować swoje teksty) oraz – co chyba najważniejsze w kontekście praktyki etnograficznej – fundusze na badania. Nie mają obowiązkowej dydaktyki, mogą jednak prowadzić zajęcia w Instytucie Etnologii na Uniwersytecie im. Marcina Lutra w Halle, który jest ośrodkiem partnerskim Instytutu Maksa Plancka (sama prowadziłam w tym Instytucie jeden kurs i wspominam go jako bardzo cenne doświadczenie dydaktyczne). Jeszcze jedna istotna różnica polega na tym, iż studia doktoranckie w MPIfSA trwają 3 lata, niektórym udaje się przedłużyć stypendium do 4 lat. Z tego też względu, mimo znakomitych warunków pracy, bardzo niewiele osób kończy doktorat w terminie.

Warunki do pracy naukowej wręcz idealne…

Jeśli zaś chodzi o samo uprawianie nauki to bardzo ważna wydaje mi się duża ilość pracy w grupie i interakcji pomiędzy naukowcami. „Za moich czasów" w Instytucie odbywały się co najmniej dwa seminaria w tygodniu, podczas których zarówno doktoranci, jak i bardziej doświadczeni naukowcy, mogli zaprezentować swoją pracę. Moja czteroosobowa grupa spotykała się bardzo często, wspólnie konstruując narzędzia badawcze, omawiając różne podejścia teoretyczne, planując organizację konferencji, itd. To właśnie praca w grupie jest tym, czego chyba najbardziej mi brakuje w Polsce – aktualnie pracuję w Polskiej Akademii Nauk i nie tylko nie mam zbyt wielu okazji, by rozmawiać z innych pracownikami, ale większości z nich nawet zbyt dobrze nie znam.

W Halle spędziłaś kilka lat. Czym był dla Ciebie ten czas?

Na pewno dał mi wiedzę antropologiczną i możliwość poprowadzenia badań terenowych, które były jednym z najważniejszych doświadczeń w moim życiu – nie tylko profesjonalnym, ale po prostu – życiu. Rok spędzony na polskiej wsi, rozmowy z przedstawicielami różnych wspólnot religijnych, bardzo wiele mnie nauczyły. Moi starsi rozmówcy często śmiali się ze mnie, gdy wypytywałam o życie na wsi w okresie PRL-u, sytuację rolnictwa, relacji między różnymi wspólnotami religijnymi, albo stosunki między księdzem a parafianami: „Przyjechała dziewczyna z miasta, trzeba jej pokazać, co to życie." I chyba mieli dużo racji, to była prawdziwa „lekcja życia". Czasem mam wręcz wrażenie, że czytam dziś polską prasę przez inne okulary i że boję się jakichkolwiek generalizacji w stylu „opinia polskiego społeczeństwa na temat…", mając świadomość niezwykłej różnorodności ludzkich doświadczeń, różnych sposobów odczytywania polskiej historii czy rozumienia religii. Z wieloma osobami poznanymi podczas badań jestem w kontakcie do dziś i odwiedzam ich co najmniej raz na rok. Co więcej, to badania te sprawiły, iż zaangażowałam się w różne działania na rzecz mniejszości, takie jak zajęcia na ich temat w liceach i gimnazjach, które prowadziłam w ostatnich latach z ramienia stowarzyszenia Otwarta Rzeczpospolita.

Twój kapitał wyniesiony z Halle to także relacje z ludźmi...

Tak, będąc w Halle, miałam okazję spotkać wielu znakomitych antropologów, którzy albo pracowali na stałe w Instytucie, albo przebywali tam jako goście. Najważniejszą z nich był bez wątpienia mój promotor prof. Chris Hann, od którego wiele się nauczyłam, mimo że nie zawsze się ze sobą zgadzaliśmy (a może właśnie dlatego?) i którego wsparcie było bardzo ważne dla mojej dalszej pracy naukowej. Drugim bardzo ważnym człowiekiem, którego poznałam w Halle, jest prof. Michał Buchowski (UAM), recenzent mojej pracy doktorskiej, który stał się bardzo ważnym doradcą i przyjacielem. Dzięki organizowanym w Halle konferencjom i seminariom miałam także możliwość posłuchać i porozmawiać z wieloma znakomitymi gośćmi Instytutu; niektórych z nich, takich jak prof. Genevieve Zubrzycki czy prof. Jan Kubik, miałam potem szczęście spotykać wielokrotnie, a ich praca naukowa stanowi dla mnie bardzo ważną inspirację. Halle dało mi też wielu wspaniałych przyjaciół, z którymi ciągle się widuję. Właściwie gdyby tak zebrać to razem, to większości rzeczy, które przydarzyły mi się w życiu – czy to stypendiów, czy to studiów, czy to badań – zawdzięczam przede wszystkim przyjaciół. Nic tak mi się w życiu nie udało jak przyjaciele.

Po studiach w Halle wróciłaś do Polski. Czym zajmujesz się obecnie?

Od września 2012 realizuję w Instytucie Slawistyki PAN staż podoktorski Narodowego Centrum Nauki (czyli tzw. „fugę"). W ramach stażu prowadzę projekt badawczy, który jest pewnego rodzaju kontynuacją moich wcześniejszych badań. W moim projekcie doktoranckim próbowałam odpowiedzieć na pytanie, co to znaczy być „mniejszością" w Polsce, co to znaczy być „innym" w polsko-katolickim społeczeństwie? W moim nowym projekcie postanowiłam odwrócić perspektywę i przyjrzeć się Polakom jako mniejszości, badając historię polskiej emigracji poprzez Niemcy do Stanów Zjednoczonych. Prowadziłam, a raczej w dalszym ciągu prowadzę, bo za parę dni jadę po raz kolejny do Niemiec, badania terenowe oraz badania archiwalne i mam nadzieję, że latem ukaże się pierwsza publikacja podsumowująca wstępne wyniki tego projektu. Ponadto, w ramach stażu prowadziłam także mniejszy projekt badawczy wraz ze studentami kulturoznawstwa i socjologii Wydziału Humanistycznego AGH, w którym podjęliśmy temat polityki historycznej i dyskursu na temat mniejszości etnicznych w polskich narracjach historycznych. Krótko mówiąc, szeroko pojęty temat „mniejszości" jest mi ciągle bardzo bliski. Prowadziłam także zajęcia dla doktorantów Instytutu Slawistyki PAN oraz organizowałam seminarium tego samego Instytutu.

Niemcy, Polska, Stany Zjednoczone – jesteś w ruchu.

Mój staż podoktorski dobiega końca w sierpniu tego roku, trudno mi uwierzyć, jak szybko zleciały trzy lata, ale bez wątpienia były to bardzo bogate i cenne trzy lata. Chciałabym w tym miejscu podkreślić, że NCN-owskie staże podoktorskie to naprawdę znakomita okazja, by wyjechać po studiach doktoranckich do innego niż macierzysta uczelnia ośrodka akademickiego. Polski świat akademicki cierpi na brak mobilności, a staż ten daje szansę, by przez trzy lata pracować w nowym środowisku. Mam nadzieję, że coraz więcej promotorów będzie zachęcać swoich doktorantów, by decydowali się na taką ścieżkę; nie tylko dlatego, że perspektywy zatrudnienia w ich własnym ośrodku są mizerne, ale po prostu dlatego, że wymiana i mobilność jest bardzo ważna. Powinnam też podkreślić, że gdyby nie ten staż i gościnność Instytutu Slawistyki PAN (zwłaszcza zaś dr. hab. Anny Engelking, która aktualnie kieruje tą jednostką), to pewnie nie udałoby mi się wrócić do Polski po studiach doktoranckich i znaleźć pracy, choćby na trzy lata. W dyskusji na temat możliwości i „otwartego świata", jakie stoją dziś przed młodymi ludźmi, rzadko wspomina się o tym, że wyjazd za granicę na studia doktoranckie to trochę jak bilet w jedną stronę. Bardzo ciężko jest wrócić, a w ostatnich latach, w kontekście niżu demograficznego, stało się to jeszcze trudniejsze. Tak więc ta sekwencja „Niemcy, Polska, Stany Zjednoczone i jakieś nowe miejsce", w którym będę zapewne pracować od jesieni do nie do końca mój wybór, to też trochę konieczność.

W marcu w prestiżowym wydawnictwie Palgrave Macmillan ukaże się Twoja książka „Hierarchy and Pluralism: Living Religious Difference in Catholic Poland". Czy możesz powiedzieć kilka słów o tym, jak powstawała?

Podstawą książki był mój doktorat, ale książka różni się zasadniczo od tekstu pracy doktorskiej, przede wszystkim grubością :). Historia jej powstawania to chyba sam w sobie materiał na książkę o tym, co to znaczy zmierzyć się z nieznanym mi rynkiem wydawniczym, którzy rządzi się specyficznymi regułami. Przygoda wydawnicza rozpoczęła się od rozesłania listów do kilkunastu wydawnictw, zarówno tych z „wyższej", jak i z „niższej" półki. Otrzymałam bardzo różne odpowiedzi: zarówno bardzo miłe listy, sugerujące, co zmienić i do jakiego innego wydawnictwa napisać, jak i te dowodzące, że edytorzy raczej nie zapoznali się z treścią mojego listu („Badane przez panią plemię nas nie interesuje"). W każdym razie każda odmowa i komentarze sprawiały, że kolejne wersje listu stawały się – tak mi się przynajmniej wydaje – coraz lepsze i w końcu zaczęłam otrzymywać pozytywne recenzje. Zdecydowałam się na wydawnictwo Palgrave, albowiem bardzo spodobała mi się seria, w której zdecydowali się umieścić książkę („Contemporary Anthropology of Religion"). Podjęcie współpracy z wydawnictwem oznaczało dalszy ciąg pracy: skracanie manuskryptu, dodawanie nowych rozdziałów, recenzje wewnętrze i zewnętrzne, edycję językową i niekończące się poprawki. Dziś boję się ją czytać, bo pewnie znowu bym coś pozmieniała i na pewno nie udało mi się wyłapać wszystkich błędów.

Mam jeszcze pytanie związane z naszym Instytutem, który w tym roku obchodzi swoje 45 urodziny. Jak wspominasz swoje studia w IS UJ?

Mam znakomite wspomnienia z okresu studiów w Instytucie. Jeśli chodzi o sam tok studiów, pamiętam, jak bardzo ważna była możliwość samodzielnego doboru kursów - tylko kilka kursów było kursami kanonicznymi, resztę dobieraliśmy sami, zgodnie z własnymi zainteresowaniami. Większość zajęć wspominam jako bardzo ciekawe i inspirujące, nawet jeśli moje oceny z niektórych przedmiotów (jak np. naciągane =3 ze Wstępu do Statystycznej Analizy Danych) nie odzwierciedlają mojej pasji poznawczej :). Pięć lat w IS UJ to jednak przede wszystkim ludzie. Zawiązane w trakcie studiów przyjaźnie nie tylko trwają do dziś, ale i osoby poznane na socjologii po prostu stanowią moje najbliższe grono przyjaciół. Może nie ma w tym w gruncie rzeczy nic zaskakującego: socjologów, czy też antropologów, łączy pewnego rodzaju wrażliwość, spojrzenie na świat, wizja zaangażowania. Jednym z pierwszych zajęć, na które poszłam w październiku 2002 roku, jakiś dzień-dwa po rozpoczęciu studiów, był kurs prof. Andrzeja Flisa, który odbywał się wieczorami na Rynku. Po zajęciach kilka osób poszło na piwo; spotykamy się w podobnym gronie od trzynastu lat. Do grona tego dołączyło później kilka innych osób, między innymi grupa studentów zainteresowanych antropologią, z którymi działaliśmy w ramach międzynarodowej studenckiej organizacji MASN (Moving Anthropology Student Network). Powinnam też dodać, że to za sprawą przyjaźni z osobami, które są dziś związane z Instytutem – takimi jak Magda Czech, Ola Migalska, Ania Ratecka i Kasia Zielińska – mam niejako ciągły kontakt z IS.

Instytut czyli ludzie?

Tak. O tym, kim jestem dziś jako antropolożka-socjolożka, zadecydowało spotkanie wielu osób, którym po dziś dzień jestem bardzo wdzięczna za lekcje socjologii i nie tylko. Pierwszą z nich była dr Beata Kowalska, która kierowała moją grupą tutorialną. Ze wspólnych zajęć i spotkań pamiętam bardzo dobrze nie tylko podziw dla niezwykłej pasji badawczej i zaangażowania, ale także wypowiedziane podczas jednego z warsztatów zdanie, iż „Prawda nie leży po środku, ale leży tam, gdzie leży." Bardzo ważnymi nauczycielami byli dr Barbara Worek i dr Grzegorz Bryda, od których bardzo wiele nauczyłam się o badaniach jakościowych, niezwykle istotnych w mojej obecnej pracy. Kolejne znakomite nauczycielki to wspomniane już dr Kinga Sekerdej i dr Katarzyna Zielińska, dzięki którym zaczęłam interesować się religią. I wreszcie niezwykle ważnym było dla mnie poznanie dr Grażyny Kubicy-Heller i dr. hab. Marcina Lubasia, za sprawą których zainteresowałam się antropologią społeczną i którzy są bez wątpienia (współ)odpowiedzialni za moją transformację z socjolożki w antropolożkę. To duże szczęście móc nazwać dziś wielu z moich dawnych nauczycieli przyjaciółmi. Pamiętam dobrze, jak na konferencji w Bristolu w 2006 roku dr Kubica-Heller przedstawiła mnie koledze z Wielkiej Brytanii jako „młodszą koleżankę", wywołując rumieniec na mojej twarzy (byłam wtedy studentką czwartego roku). Dziś pracujemy razem nad numerem czasopisma i poprawiamy nawzajem swoje artykuły i jestem dumna, mogąc ją uznać i za przyjaciela, i za współpracowniczkę, i za mistrza.

Rozmawiała Anna Szwed

Data opublikowania: 12.02.2015
Osoba publikująca: Anna Szwed